Non omnis moriar!
Chciałoby się zakrzyknąć, choć moja twórczość jest bardziej
nietrwała ode mnie. Ale z pewnością zostawiłam swój ślad tam,
wiele kilometrów od domu. Swoją pieczęć. Linie papilarne. Kawałek
mojej wyobraźni. Zmieniłam przestrzeń, która do mnie nie należy,
ale na którą miałam przez chwilę wpływ. A nawet władzę.
Wróciłam do domu a mój ślad Tam został. Chi, chi. Niezłe
uczucie. Jak krasnoludek, który ludziom sika do mleka. No może to
niezbyt udane porównanie. Dla ścisłości powinnam dodać, że mój
syn (ma to z pewnością po matce) też swój całkiem spory ślad
zostawił. Mianowicie zalał nowiutką wykładzinę wodą wcześniej
wysmarowawszy ją dziecięcą wazelinką do pupki za 20 dolarów. O
innych pomniejszych śladach nie warto nawet wspominać. Na czas
jakiś Zapraszająca będzie pewnie bardzo wstrzemięźliwa i nie ma
co liczyć na kolejną wyprawę.
Tapetowanie. Szkoda, że tego na zdjęciu nie widać: u góry śliczne oliwkowo-zielone różyczki, poniżej takież paseczki. Pomiędzy nimi drewniana ozdobna listwa. Reszta prac niestety, nieudokumentowana.
A kuku!
Małe molo - pomalowane, okolone grubą lnianą liną oraz lampkami solarnymi
Ten znak mówi sam za siebie. Nie mogłam się oprzeć, żeby go nie sfotografować. Amerykanów to nie dziwi....
Ozdoba okna. Bardzo prosta w konstukcji roletka. Po prostu ściąga się sznurki i blokuje zwykłym odzieżowym stoperkiem.
I wyższa szkoła jazdy, czyli normalnie działająca roleta na trzy rzędy sznurka, ściągana z jednej strony.
Stacja kolejowa McHenry
Pomysłowy Jaś w samowolnej kąpieli
Pierwowzór Chipa i Dale'a. Wbrew pozorom to nie były wiewiórki tylko takie zwierzątka
Świętowaliśmy 3 urodziny Michałka (to ten poniżej)
i Dzień Matki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz